Taka zima…
Alpy nie za bardzo mogły się zdecydować czy to już zima, czy raczej wiosna jeszcze? Bo żeby w grudniu śniadanie jeść przed domem, niespecjalnie nawet się ubierając? No niby zimno, ale kwiatki dookoła, zielono, słońce świeci...
Pierwsze święta w domu od dobrych kilku lat. Fajnie całkiem. Ubieranie choinki, przygotowywanie jedzenia, kupowanie prezentów, świąteczne jarmarki… tylko śniegu zabrakło, ale w sumie słońce też było bardzo miłe :).
Oprócz przygotowań do świąt, Kasia spędzała czas głównie szydełkując na słońcu, choć czasem przeciągało się to do nocy, albo nawet do 6 rano – niekończąca się lista przezentów do zrobienia – a ja rowerowałem się trochę po okolicy. Wieczory spędzaliśmy przy kominku, gotując jakieś pyszności albo spacerując.
Ale nie spędzaliśmy czasu tylko we trójkę, bo na święta przyjechali też rodzice z Karolą, więc byliśmy w komplecie.
I po świętach. Plan był taki, żeby przejechać na rowerze Alpy zimą i dalej przepedałować na południe Włoch. Kupiliśmy powrotne bilety lotnicze z Bari do Pragi i zaczęliśmy się pakować. Nie żeby nam to jakoś wybitnie szło, bo mieliśmy wyjechać w poniedziałek, a zaczęliśmy się pakować we wtorek. Udało nam się ruszyć w środę. Przegadaliśmy z Karolą pół nocy, rano pożegnaliśmy się ze wszystkimi i pojechaliśmy. Za pierwszym zakrętem zrobiło nam się dziwnie. Albo raczej - zrobiło nam się smutno. Nigdy wcześniej nie przytrafiło nam się tak silne uczucie opuszczając jakieś miejsce. Czyżby było nam tu aż tak dobrze? Pierwszy raz nie chciało nam się nigdzie dalej jechać, bo na tą chwilę mieliśmy wrażenie, że już dojechaliśmy, jak to świetnie kiedyś ujęła Ewa. Minie, pomyśleliśmy. Jak nie minie za 3 dni to wrócimy. Dojechaliśmy do Reit im Winkl (35km). Usiedliśmy w słońcu na ławce zjeść kanapkę. To co robimy?
Dojechaliśmy do Kössen, już w Austrii, kolejnych kilka km.
Kupiliśmy wszystkim prezenty z Austrii i zawróciliśmy…
Może teraz właśnie tego potrzebowaliśmy? Od kilku lat jak nie byliśmy w pracy w Szkocji, to niemal ciągle w podróży. Może potrzebowaliśmy porannej kawy, czytania książek, gotowania, spacerów i braku uczucia, że musimy cokolwiek, nawet jechać na rowerze. A może naprawdę poczuliśmy, że dojechaliśmy? Tak tu pięknie i dobrze, że po co jechać dalej? A może jeszcze coś innego? Tak czy owak, postanowiliśmy zaufać temu co czujemy.
Włochy nie zając.
Not your language? Try in English here
1 comments
To była wtedy dobra decyzja :)
OdpowiedzUsuńZaskoczyła nas wszystkich.