Rollercoaster
Z Mae Hong Son wyjechaliśmy pełni zapału, w głowach i mięśniach, cisnęliśmy się do przodu i… ujechaliśmy 10km. Bo nam gorące źródła wyrosły po prawej. I namiot można było sobie rozbić, czytać i rozmyślać pośród gór… a źródła były bardziej lokalne niż w jakikolwiek sposób turystyczne. W dzień może pies się przewinął po okolicy, ale już przy zmroku cała okolica pojawiła się poprostu na codzienną, wieczorną kąpiel w naturalnie gorącej wodzie.
Kolejnego dnia góry nie były aż tak koszmarne. Nie było żadnych 20%, normalne, ludzkie podjazdy i po ponad 100km przy zachodzie słońca zatrzymaliśmy się przy zajeździe służącym do odpoczynku. Był stróż, trawnik, prysznic i ludzie dookoła. Po kilkunastu minutach pojawił się jeszcze motor z parą Włochów, którzy rozbili sobie namiot koło nas. I mówią, że nie mają pojęcie co to za miejsce, ale zobaczyli nasz namiot, to zjechali. Przyjechali na motorze z Włoch i po tym spotkaniu jedno jest pewne – nie chcemy podróżować na motorze ;). Wiecie ile jest papierkowej roboty i zachodu z przechodzeniem granic?!
Kolejnego dnia dotarliśmy do Mae Sariang, małego, przyjemnego miasteczka, w którym…
…byliśmy całkiem wcześnie, więc mieliśmy sporo czasu, żeby zastanowić się co tu dalej robić. Siedzimy i patrzymy tak na te wykresy wysokości przed nami i nie wiemy czy się smiać czy brać to na poważnie. Zdecydowaliśmy chyba już rano. Żeby to się jeszcze dało jechać, ale jakoś nie mieliśmy ochoty ciągnąć twarzą po ziemii wpychając nasz dobytek na dwóch kółkach. Zrobiliśmy to po staremu ;). Pojechaliśmy na stopa. Trasa była naprawdę ciekawa, ale szczerze mówiąc, byliśmy naprawdę szczęśliwi, że tym razem nie oglądaliśmy jej z siodełka. To był po prostu szalony rollercoaster, a Kasia większość drogi przejechała z kolorem zielonym na twarzy.
Poprzedniego jeszcze wieczoru w Mae Sariang wyszliśmy wieczorem na spacer, kupiliśmy sobie piwo, usiedliśmy przy jakimś placu i gadaliśmy do późna. Po jakimś czasie poszliśmy kilkaset metrów po jeszcze jedno piwo i w drodze powrotnej zastanawialiśmy się czy już wracamy i wypijemy je sobie po drodze czy idziemy jeszcze chwilkę posiedzieć. Zdecydowaliśmy w końcu, że jeszcze na chwilę usiądziemy. Podchodzimy do miejsca, w którym siedzieliśmy i… oo, a co to za reklamówka… aa..oo, to nie reklamówka, to nasza lustrzanka…
W Mae Sot zostaliśmy też na kolejny dzień, bo z niewyjaśnionych przyczyn o poranku nie mogliśmy podnieść się z łóżka, ale dzięki temu mieliśmy okazję trochę pokręcić się po mieście i spróbować trochę birmańskiego jedzenia. Poznaliśmy też Australijczyka na rowerze, który jechał do Birmy, a stamtąd do Indii.
Gdy lecieliśmy z Korei do Tajlandii, bardzo poważnie zastanawialiśmy się nad olaniem lotu powrotnego z BKK i wrócenieniu do domu na rowerach. Problem był tylko taki, że po pierwsze, niespecjalnie mieliśmy ochotę na całą tą drogę przez Chiny, choć to byśmy może przetrawili, ale na Pamir zimą nie byliśmy zupełnie przygotowani sprzętowo. Nie wiedzieliśmy wtedy, że od niedawna otwarta jest granica Birma-Indie… no dobra, a zupełnie się przyznając , to mamy pałę z geografii, bo nawet nie wiedzieliśmy, że Birma graniczy z Indiami. Odkąd dowiedzieliśmy się o otwartej granicy kilka tygodni temu nie możemy przeboleć, bo już byśmy pewnie byli w połowie drogi do domu. A teraz jest boom i wszyscy jak mróweczki na rowerach sobie śmigają z Tajlandii do Indii i na odwrót…
W upał przecisnęliśmy się przez ostatnie góry i dotarliśmy do Tak. Wieczorem zatrzymaliśmy się na obrzeżach miasta już na drodze do Sukhothai, wzięliśmy prysznic i padnięci mieliśmy już przyłożyć głowę do poduszki i odlecieć, ale nazwa miasta jakoś zawsze dobrze do nas mówiła i patrzyła się na nas z mapy wielkimi oczami. Pomimo, że miasta w Tajlandii niespecjalnie lubimy i raczej staramy się je omijać to włączyliśmy laptopa i czytamy – że w tym mieście to nie ma kompletnie nic interesującego i w ogóle nie ma nic dla turystów. Yhm… pomyśleliśmy, że brzmi dobrze, wskoczyliśmy w ciuchy, popedałowaliśmy do centrum i nie myliliśmy się. Tak było jednym z najciekawszych tajskich miast w jakim spędziliśmy wieczór. Pełne życia i przyjaznych, uśmiechniętych ludzi.
Not your language? Why not try in English here.
1 comments
Merkur 37C vs Merkur 38C vs Classic 2-Piece
OdpowiedzUsuńFind your perfect titanium vs stainless steel Merkur 38C raft titanium vs Merkur 39C 출장안마 vs Classic 2-Piece Combination with Heavy Duty Double Edge sporting100 Safety columbia titanium pants Razor.