Harmony Clean Flat Responsive WordPress Blog Theme

Plażowe rowerowanie / Cycling Beaches

31.12.13 Kasia i Przemo 5 Comments Category :

[PL] W końcu po 10 dniach pobytu na “naszej” plaży ruszyliśmy się dalej :). Pierwsze kilomery posuwały się wyjątkowo powoli, wiatr przy takiej temperaturze daje orzeźwienie, ale nie jest wcale pomocny gdy wieje tak, że prawie wyrzuca nas z drogi. Wciąż jedziemy malutkimi drogami, ale z przydrożnymi znakami “scenic rout” (droga widokowa) i pomimo, że nadłożyliśmy całkiem sporo kilometrów, przynajmniej jechaliśmy wzdłuż wybrzeża. W części są to lasy namorzynowe, czasem poprostu piękne plaże, a czasem niekończące się farmy krewetek. Gdy dojechaliśmy do głównej drogi, pojawił się kolejny znak, za którym zaczęliśmy podążać. Jakieś założenie agroturystyczne, dokładnie nie wiedzieliśmy o co chodzi, ale chcieleliśmy sprawdzić. Było na nim napisane Welu Wetland (mokra kraina). Ja w całym naszym wakacyjno-relaksacyjnym nastroju wyobraziłam sobie poprostu wielki aquapark z dziesiątkami zjeżdzalni i innych wodnych atrakcji. Czemu? Nie wiem. Może datego, że w aquaparku człowiek jest wiecznie mokry, a niemal każdy park rozrywki ma w nazwie land – Disneyland, Legoland. I mimo wiatru w twarz uradowani pedałowaliśmy w kierunku tajemniczego wetlandu. Gdy tylko dojechaliśmy na miejsce, czekała na nas miła niespodzianka. Wielki znak z napisem camping i wielki festyn! No i w żadnym wypadku nie był to aquapark, tylko kolejne założenie lasów namorzynowych. Całe połacie lasów podczas przypływu zalane są wodą tak, że widać czasem samą koronę drzewa, a przy odpływie odsłaniają się pnie tworzące niby wielkie łapy.
Ah! Wracając do festynu! Spytaliśmy ludzi z ochrony o ten camping, co był na znaku. 

- Camping… No Have! (Camping… nie mieć!)
- No ale jest na znaku przecież… no tutaj o…
- Nie nie… camping odwołany
- yhym….

No i nic, już prawie zawróciliśmy by jechać dalej, gdy człowiek którego pytaliśmy pokazał nam, byśmy chwilkę zaczekali. Zadzwonił gdzieś, a za moment pokazał byśmy jechali za nim. No i spaliśmy na tyłach festynu.
Dziewczyna, która wykazała sie odrobiną odwagi po wcześniejszym uroczym zachichotaniu, że będzie mówić po angielsku, przeprosiła nas tylko, że będzie głośno. Tak, już to znamy :). W Tajlandii wszystko co głośne kończy się punkt 23.00.
No i super, jest festyn to i są loterie. Próbujemy szczęścia i celu w kilku z nich, ale jakoś nie udało się nam nic więcej wygrać, tylko ręcznie szytą leśną wróżkę. W sumie może to i lepiej, bo nagrodami głównymi były przeogromne pluszaki – ciekawe kto by z takimi jeżdził, chyba Przemo, a leśna wróżka zasiadła na mojej kierownicy i podróżuje z nami.

[EN] Finally, after 10 days on “our beach”, we moved on :). First kilometers were passing really slowly and wind, which is nice to cool us down in that temperatures is not really helpful when it almost blow you out from the road. We still followed little roads, but with signs “scenic route”, and even if we made more kilometers than we could if wouldn’t cycle around, at least we were going along the coast. In that part that were mostly mangroves, sometimes just beautiful beaches or never ending prawn farms. When we reached main road, then another road sign appeared, which we followed. It was written Welu Wteland on it. My imagination – with my holiday-relax mood – created just a huge aquapark with dozens of attractions, swimming pools and everything. Why? I have no idea. Maybe because when you are in aquapark, you are wet all the time and almost every amusement park has a “land” in name – Disneyland, Legoland etc. So, even if that was a head wind all the time we were cycling towards mistery Wetland. When we approached that place, there was a nice surpries waiting for us. A big sign “Camping” and huge happening with two stages, lotteries, games and everything. And it wasn’t aquapark at all, just another mangrove forest…
We asked some people who worked there about that camping which was on sign.

- Camping… no have!
- But there is this sign, you see, look… camping…
- No, no… camping…… cancelled
- yhym…

And we were almost going back, when the guy showed us to wait a minute. He called somwhere and after that showed us to follow him. And we finally slept there, at the back of this everything. Just one girl, who was more brave than another people, with lovely giggle first, informed us that could be a little bit loud. Yes, we know that… :) Everything what is loud in Thailand is finishing exactly at 11pm.
Lotteries, great! Let’s win something! :) We tryied a few games, but finally the only thing which we won was a “forest fairy”, as we colled it. Maybe it’s even better, because main things which you could win were a huuuge teddy bears – I was wondering who would have to carry it, Przemo i would say :). And a flower fairy is now sitting on my handlebar and is travelling with us.

DSCF6056 DSCF6062DSCF6069 DSCF6131

[PL] Następnego dnia, gdy tylko słońce wzeszło wystarczająco wysoko by zagrzać nasz namiot, zapakowaliśmy się i pojechalismy do Trat,  ostatniego większego miasta przed Kambodżą. Mieliśmy tam kilka rzeczy do zrobienia jeszcze przed wyjazdem z Tajlandii więc zostaliśmy na dwa dni.
Trat nie jest dużym miastem, ale nie jest też zbyt przyjemny. Jedyny park, który znajduje sie w mieście, a nazywa się Health Park, to poprostu równiusieńko przystrzyżony trawnik, bez ani jednego drzewa by skryć się przed palącym słońcem. Pierwszego wieczoru wyskoczyliśmy na nocny bazar zupełnie objedzeni, więc mimo kuszącego wyglądu jedzenia nie byliśmy w stanie zachęcić się do kupienia czegokolwiek. Kolejnego dnia ograniczaliśmy się, by zostawić trochę miejsca na wieczór, ale nie mogliśmy się oprzeć i kupiliśmy shake z ananasa i naszą ulubioną zupę z ryża :D jak zwykliśmy ją nazywać. Resztę popołudnia spędziliśmy na terenie guesthousu pochłonięci książkami do tego stopnia, że mi się udaje nie dość, że dokończyć poprzednią to i przeczytać całą kolejną. Gdy wieczorem obkupiliśmy się na bazarze w różne przysmaki i przekąski na kolację, okazało się, że te prekąski tak samo jak Trat są siebie warte. Mleko sojowe było przypalone, roti z muzułmańskiego straganu nieświeże, krewetki w tempurze jakieś stare i niedobre, a ‘churrosy’ (musimy w końcu dowiedzieć się jaka jest tajska nazwa) suche i gumowate. Nie byliśmy zachwyceni…

[EN] Next day, when sun rised high enough to warm up our tent, we packed up our staff and cycled to Trat, the last bigger city before Cambodia. We had a few things needed to be done before leaving Thailand, so we stayed for 2 days. Trat is not a big city, but isn’t really nice too. The only park which that city has, it’s called a Healthly Park, is just a field of perfectly maintained field of grass, with not even one tree to hide from heat.
In the first evening we went to evening market totally full of eat, so even if food looked yummy we didn’t buy anything. The next day we were limiting ourselves with food during the day, but we couldn’t stay away from pineapple shake and our favorite rice soup.
Most of this afternoon we spent in our guesthouse reading a books, as long as I finished one book and readed whole another one.
When in the evening we went to the market to buy some snacks for evening, we found them as good as Trat was. Soy milk tasted burned, roti from muslim stall wasn’t fresh, tempura shrimps were old and generally not tasty, and ‘churros\ (we have to get to know thai name for it) dry and chewy. We weren’t really happy with this…

DSCF6079

[PL] W niedzielę rano pojechaliśmy dalej, zatrzymując się tylko za miastem na poranną kawę.
Wiatr przez całą drogę oczywiście znów nam nie pomagał, ale pocieszamy się, że może w drugim kierunku, przy wyjeździe z Kambodży, będzie wiał nam w plecy (jasssne). 
Po kilkunastu kilometrach zjechaliśmy z drogi, żeby obejrzeć wodospad schowany za Watem z małą kapliczką. Spokojna rzeczka, spadała gładko po kaskadzie z płaskich i ogromnych kamieni. Przeszliśmy po wodzie na drugą stronę i zastanawialiśmy się czy w tej ciszy nie rozbić namiotu, ale uznaliśmy, że było trochę zbyt wcześnie, więc pojechaliśmy dalej. Kolejny znak przy drodze – plaża! Okazała się wyspą pomiędzy oceanem, a rzeką doń wpływającą, na którą by wjechać trzeba przejechać przez drewniany mostek. Dostęp do morza odgrodzony został palami służacymi za falochron, by ocean swym ogromem nie pochłonął doszczętnie resztki plaży, jaka tu została. Staliśmy oczarowani plażą nie z tej ziemii, a po chwili zaczęliśmy podejmować próby zerwania kokosa. Gdy nam się udało, spakowaliśmy piękny, ciężki orzech na rower i pojechaliśmy dalej.
Następny znak, następna plaża. Zjechaliśmy i tak nam się spodobała, że chcieliśmy tam już zostać! Poszłam się rozejrzeć po okolicy, delikatnie stawiając stopy na leśnej ściółce, o mało nie nadepnęłam na wyprostowanego jak strzała, ogromnego węża. W amoku przerażenia wróciłam z gęsią skórką na plażę do Przema, wsiedliśmy na rowery i uciekliśmy :D.
Ale nie zniechęciło nas to do zjechania na kolejną plażę... :). Tym razem nie musieliśmy przejeżdżać przez leśną ścieżkę, ta plaża było jak na wyciągnięcie ręki za gajem kokosowym. Cała dla nas! Przez dłuższy czas pławiliśmy się w wodzie, a na kolację zrobiliśmy sobie coś w stylu risotto z bakłażanami, które od kilku dni jechały z nami. Po pedałowaniu, gdy jest się głodnym, nawet risotto wydaje się pyszne. Przy zachodzie słońca rozbiliśmy namiot i zasnęliśmy usypiani szumem fal i warkotem łodzi rybaków.

[EN] On Sunday morning we cycled away and we just stopped for a coffe in the morning when we left the city. Wind for the whole way didn’t really helped us, but we used to it, and we really believe that on the way back from Cambodia it will blow on opposite direction and we will have a tail wind (ssssure!).
After over a dozen of kilometers we turned left to see waterfall hidden behind Wat and little chapelle. Calm river was smoothly falling down from cascade of huge and flat rocks. We walked through the water to the opposite site and we were wondering to put up our tent in this calm quite place, but that was too early and we decided to cycle further.
Not far from there we have seen another sign with another beach. It appeared as a lovely proper white sand beach between sea and a river which was going to the ocean, and we had to cross a wooden brigde to get into there. We were standing there and watching place out from this world and after a while we were trying to get the coconut down from palm. Finally we did and we packed up lovely, heavy nut to the pannier and cycled away.
Next road sign, next beach. We arrived to the other one and we liked it so much, that we thought to stay. I went to look around, carefully walking through the little path in the forest and I almost stepped on that huge, straight like an arrow snake! Really scarred with goosebumps I came back to Przemek to the beach. And we cyclyed away… quickly! :D
But we turned right to the next beach anyway… :). This time we didn’t had to cross the forest, that one wasn’t that far, just after a field with plenty of coconut palms growing. And that one was also empty, whole for us! For a long time we were poaching ourselves in the ocean, for dinner we cooked something like risotto with aubergines, which we were carrying from a few days. When you cycle and you are hungry even risotto semms to be delicious. During sunset we were puttig up our tent and we falled in a sleep with waives and engine noises of local fishermans boats.

DSCF6089  DSCF6090DSCF6093  DSCF6097DSCF6113DSCF6110  DSCF6111

[PL] Na śniadanie skończyliśmy kokosa, który nam został z wcześniejszego dnia.
Niewiele przejechaliśmy kilometrów, bo miejsce do którego zajechaliśmy, nie pozwoliło nam wyjechać. Przyjemna plaża, pole namiotowe z dziesiątkami namiotów, całe rodziny z dziećmi już od rana pluskające się w oceanie i ogólnie kilmat piknikowy. Ostatnio tyle piknikujących ludzi widzieliśmy w Iranie. Dołączyliśmy do nich, tak jak oni rozbiliśmy namiot, tak jak oni wypożyczyliśmy wielką oponę do pływania i tak jak oni wskoczyliśmy do oceanu pławić się z całym tabunem Tajów i dzieciaków. Na kolację wyskoczyliśmy do tutejszej knajpki, w której nie mieli wydrukowanego angielskiego menu, ale kelne miał na laptopie i w ten sposób jedlismy tak pyszne rzeczy, że prawie odfrunęliśmy. I chyba jedno z najlepszych tajskich dań jakie próbowaliśmy – sałatkę z surowych krewetek, trawy cytrynowej, czerwonej cebuli, ziół i chilli. A kelner wątpił w to, że zjemy surowe krewetki i proponował nam ich podsmażenie… ;)
Wcześniej byliśmy jeszcze w innej knajpce, w której mieli najzabawniejsze menu jakie widzieliśmy kiedykolwiek! :D
Dziś jest 31. grudnia i właśnie tutaj, na plaży, jak to mamy w zwyczaju spędzać wszystkie wyjątkowe daty ostatnimi czasy, spędzimy sylwestra. Powinno być miło… a już jutro mamy zamiar znaleźć się w Kambodży… do napisania! :)

[EN] For breakfast we finished this coconut, which we had left from day before.
We didn’t cycled many kilometeres, because place which we found in the next morning, didn’t really let us go anywhere else. Pleasant beach, camping with dozens of tents, whole families with kids having fun in the ocean from early morning and generally picnic time. Last time we’ve seen that many people making picnics in Iran. We joined them. We put up our tent like them, like them we rent a huge inner tube to have fun in the ocean and like them we jumped into the sea to swim with dozens of Thai and their kids. In the evening we went to local restaurant to have a meal. They didn’t have an english menu printed, but this waiter had it on his notebook so we choosed from there. And food was that amazing, that we almost flyied out! And we ate one of the best dishes we had in Thailand ever, which was a salad made from raw shrimps, lemongrass, red onion, herbs and chilli, but waiter thought that we could have a problem with eating raw shrimps and offered us frying them up… ;) No way!
Before this one, in the morning we went to another one, where they had the most funny menu we have ever seen! :D
Today is 31. December and for last evening of this year we will stay here, on the beach, so on the same way like we spent almost every important date during December ;). We hope it will be nice! And tomorrow we suppose to find ourselves in Cambodia… see you from there! :)

DSCF6128 DSCF6115 1525455_608881199159208_187160590_n

RELATED POSTS

5 comments

  1. :) Szcześliwego Nowego Roku!!!!!!!!!! :D zebyscie jak najwiecej z tych nastepnych 365 dni spedzili w tak ładnych miejscach, razem i w drodze! :) gratuluje lesnej wróżki :p

    OdpowiedzUsuń
  2. :) Szcześliwego Nowego Roku!!!!!!!!!! :D zebyscie jak najwiecej z tych nastepnych 365 dni spedzili w tak ładnych miejscach, razem i w drodze! :) gratuluje lesnej wróżki :p

    OdpowiedzUsuń
  3. porzuciliście wegetarianizm? :(

    OdpowiedzUsuń
  4. Usmiechu od ucha do ucha na caly Nowy Rok, mamy nadzieje, ze w drodze powrotnej (?) standardowo juz wdepniecie do nas i podzielicie sie wrazeniami, opowiesciami i pokazem slajdow :-P
    Buziaki i pozdrowienia - Jowita i Marcelek

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękujemy i również życzymy wszystkiego co najszczęśliwsze na nowy rok!:) Leśna wróżka na kierownicy trzyma się dzielnie, zobaczymy jak sobie poradzi z kurzem w Kambodży...:)
    Z naszym wegetarianizmem rzeczywiście trochę się rozstaliśmy, bo zdarza nam się zjeść jakieś morskie stworzenia. Szczególnie w Azji płd-wsch ;).
    Jowita, my do Was zawsze z największą przyjemnością, jak tylko będziemy w okolicy!:)

    Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń